I to byłoby na tyle, jeśli chodzi o okazywanie sympatii
i zrozumienia, pomyślała Maggie ponuro. Maggie omiotła raz jeszcze spojrzeniem pokój dziecinny. Była naprawdę dumna ze swojego dzieła. Długo się zastanawiała, w końcu doszła do wniosku, że im bardziej niepostrzeżenie Laura będzie się adaptować w domu Tannerów, tym lepiej. Tak postanowiwszy, wybrała zamiast rewolucji drogę drobnych transformacji: przesunęła jeden mebel czy dwa, czyniąc miejsce na kołyskę, i wstawiła nowy stół. Zdjęła z okien ciężkie zasłony, ale zostawiła firanki. Pokój natychmiast się rozjaśnił, wypełnił słońcem. Już samo to przemieniło go w miejsce doskonałe dla małego dziecka. Zmęczona, ale zadowolona z osiągniętych efektów, podeszła do kołyski i wzięła małą na ręce. - Co myślisz o nowym gniazdku, skarbie? - Odwróciła Laurę tak, by mogła docenić swoje mieszkanie. Niemowlę otworzyło zaspane oczy i ziewnęło szeroko. Maggie parsknęła śmiechem. - Na szczęście nie jestem łasa na pochwały, w przeciwnym razie boleśnie odczułabym twój brak entuzjazmu. - Usiadła w bujaku i przesunęła delikatnie palcem po policzku małej. Ciekawe, czy odziedziczy delikatną urodę po matce, rozmyślała, czy też będzie miała mocne, zdecydowane rysy Tannerów, jak Ash? Jęknęła cicho na wspomnienie jego imienia. Przez miniony tydzień zamienił z nią nie więcej niż kilka słów, a kiedy już się odzywał, to tylko po to, by oznajmić, że 75 właśnie wychodzi i żeby nie czekała na niego z kolacją. Albo milczał, albo go nie było, jedno i drugie stanowiło dla Maggie jednakową zgryzotę. Jak w nieobecnym niemowie wzbudzić przywiązanie do dziecka? Zaczęła się poważnie zastanawiać, czy najzwyczajniej w świecie nie uciec z rancza: wtedy musiałby, chciał nie chciał, nawiązać kontakt z Laurą. Odrzuciła jednak ten pomysł w obawie, że po jej wyjeździe Ash gotów zrobić coś nieobliczalnego, na przykład oddać Laurę do adopcji, byle się nią nie zajmować. Maggie przeszedł dreszcz na myśl, że dziewczynka mogłaby trafić nawet nie do adopcji, ale do rodziny zastępczej, jak kiedyś ona. „Widzisz siebie w tej małej - to słowa Dixie. - Myślisz, że uchronisz ją przed podobnym losem". Nie powiedziała wtedy Dixie, że nie ma racji, ale też nie potwierdziła przypuszczeń szefowej. A Dixie miała rację. Trudno zresztą było nie dostrzec bijących w oczy analogii. Każdy głupi musiał je dojrzeć. Tricia Dean, matka Maggie, nie umarła przy porodzie, ale równie dobrze mogłaby umrzeć, skutki byłyby takie same. Podobieństwa, niestety, na tym się nie kończyły. Matka Maggie prowadziła jeszcze bardziej lekkomyślne życie jak Star. Miała piętnaście lat, żyła na ulicy, była w ciąży